Obserwowanie zmian w krajobrazie w czasie podróży do Toskani jest niebywale inspirujące, poprzez ostre austriackie rysy wzgórz im głębiej we włoską stronę tym bardziej obło, delikatniej, płynniej….maniana
Wjeżdżam pod pierwszego drogowego ślimaka, w miasteczko o wąskich uliczkach, ceglanych budynkach i drewnianych okiennicach, opływających w soczyste kwiaty uśmiechające się do słońca. Ja też się uśmiecham. Nagle spostrzegam, że w mojej głowie myśli zastygły, tak jakbym nagle znalazła się w filmie i zupełnie bezwiednie dotarło do mnie, że po policzku spływa łza. Łza totalnego wzruszenia i rozczulenia, które jednocześnie wibruje w mojej klatce piersiowej.
I wreszcie na to wszystko pojawia się myśl, która wydaje mi się być tak trywialną, filmowo-książkową właśnie. „Ja tu już żyłam/byłam”. Wypieram tę myśl, nie wiem w sumie dlaczego, ale jakoś tak założyłam sobie być w tym miejscu bez uniesień.
Zupełnie bez sensu! Bo każdy kolejny kilometr, każdy kolejny krok w tym miejscu ugruntowywał mnie w tym, że w jakimś sensie i w jakimś nieznanym dla mnie wymiarze to „dom”.
Nawet Toskańska sucha droga, wydaje się być czekającą aż ktoś po niej przejedzie by wzmącić tumany kurzu, które tańczą fantazyjne i kusząco wraz z promieniami słońca, a potem leniwie opadają, przypominając o rytmie totalnego poddania się przyjemności z bycia.
Zajeżdżam pod wille, która wita otwartym zielenią dziedzińcem i intensywnym zapachem kwiatów zaprasza głębiej, na taras z którego widok rozpościera się na sexowne toskańskie wzgórza, kuszące do flirtu z moimi zmysłami.
Opieram się o wielką kamienną donicę pełną dojrzewających soczystych truskawek spoglądam na rosnące na przeciwko drzewa cytrynowe i pomarańczowe. Zamykam oczy i czuję ciepło kamiennej posadzki na moich stopach. Zamykam oczy i pozwalam się utulić subtelnemu powiewowi wiatru. Który tym gestem wita się z moją duszą. Czuje ukojenie.
kolejny wpis >>> BALANS